
Dzika wizyta i podwórko… od podszewki. :-(
22 lutego 2020
Cichy wieczór. W izbie ciepło i sympatycznie, zegar tyka po swojemu a w piecu trzaska ogień. Za oknem śnieg po kostki, zimno, chlipawo i zawiewa przenikliwymi podmuchami, ale jest już ciemno, więc tego nie widać.
Przyjechałam dziś w południe. Pogoda znośna, nowe buty spisywały się idealnie na mokrym, lepkim śniegu, kiedy wchodziłam na Groń.
Humor mi więc dopisywał, a ślady butów odrobinę większych od moich upewniły mnie, że Kasia jednak zdecydowała się przyjechać i wydeptała mi drogę w sięgającej kostek białej, gęstej mazi. Dosypało sporo od ubiegłego tygodnia, znowu zrobiło się wyraźnie zimowo. Chwilami słońce przebłyskiwało spomiędzy gęstej szarości, raźno więc i z uśmiechem przemaszerowałam strome i łagodne odcinki podejścia.
Dopiero przy domu Mateusza wysłałam do Kasi wiadomość, dziękując za wydeptanie drogi, a kiedy odpisała, że to nie jej dzieło, akurat dotarłam do rozdroża między domami i zobaczyłam, że ślady podążyły nie do furtki Kasi, a do malowanej chaty.
Hm, nieco zawiedziona przeszłam do studni i ze zdumieniem zauważyłam inne świeże ślady zdecydowanie większych butów, kierujące się
od „Bramiszcza” prosto ku mojej furtce, najwyraźniej jakiś facet musiał niedawno wchodzić stromą ścieżką przez las. Prosto do mnie!
Uśmiech już mi prawie wymazało, nikt wszak nie informował mnie o swoim przyjeździe dzisiaj, a moi znajomi wiedzą, że nie lubię takich niespodzianek. Ze zmarszczonym czołem wspięłam się więc do furtki i tam dopiero mnie do podłoża przyszpiliło, a ręce bezradnie ściągnęło ku ziemi! 🙁
Ślady dużych butów jednak okrążały moje ogrodzenie nie przekraczając go w żadnym miejscu, za to na podwórku zobaczyłam istne pobojowisko.
Furtka była niemal do połowy przysypana ziemią pomieszaną ze śniegiem i kamieniami tworzącymi wcześniej wygodną ścieżkę od podestu.
Wielkie, płaskie okruchy skał tkwiły teraz pionowo w zwałach śniegoziemi, a w miejscu ścieżki zionęły głębokie, nieregularne dziurska.
Oczywiście, dziki…
Z niejakim trudem przedostałam się przez bramkę i przymarznięte buchtowisko, dopiero kiedy stanęłam na podwórku, mogłam zobaczyć ogrom zniszczenia: zryte calutkie „zadomie”, kawał ziemi przy naszej studni i część poletka pod orzechem.
Cóż, cudny plan rozłożenia się na leżaczku z kawą na werandzie – pyknął jako ta mydlana banieczka i odfrunął w niebyt, a ja zrzuciłam plecak,
chwyciłam grabie i zaczęłam wyrównywać nieco teren, rzucając cholerami jasnymi gdzie popadnie.
Niewiele jednak mogłam teraz zrobić, śnieg jest dość zbity i w wielu miejscach zmarznięty razem z wielkimi grudami ziemi. Przejście do furtki jednak w miarę przegrabiłam i udeptałam, jednak nie byłam w stanie uporządkować tych wielkich kamorów, chyba to jednak zostawię Krzysiowi. Kiedyś już naprawiał to kamienne przejście po takiej „dzikiej wizycie”, ale wtedy przynajmniej nie było śniegu.
Dopiero po jakiejś godzinie mogłam rozpalić ogień w piecu i zrobić sobie kawę. Wypiłam ją jednak w przelocie między piecem a pniakiem do rąbania drewna, w nastroju zresztą średnio pogodnym.
Hm, szykuję się na hałaśliwą noc, patelnia i pogrzebacz leżą na lodówce w sieni, gotowe pełnić funkcję zadymotwórczą. Nie włączam nawet muzyki, żeby nie przeoczyć ewentualnej wizyty dzikowego stada, już ja im zagram pogrzebaczem na patelni! 😉
A, zapomniałabym: wczoraj, pakując plecak, pomyślałam o tym planie naszkicowania Janeczki (pomysł podsunięty mi przez „Atuna”), usiadłam więc przy biurku i chwyciłam ołówek.
Nie jest to żadne studium, „porządny” portret, a jedynie „dziesięciominutowiec” z pamięci.
Kiedy jednak (bez uprzedzenia) pokazałam go Krzychowi, brwi mu się natychmiast uniosły w górę: – Jeju, Janeczka!
Zanim znajdę czas i wenę na coś porządnego, wrzucam więc ten szkic. W miarę podobna jest, a na pewno w jej charakterze, jakieś-tam więc
wyobrażenie o wyglądzie mojej dawnej sąsiadki daje. 🙂

12 thoughts on “Dzika wizyta i podwórko… od podszewki. :-(”
Witaj, Kobieto zdolności wszelakich!
Przysiadłam w końcu zaległości poczytać z upodobaniem, a tu taka niespodzianka, ten portret Janeczki. Świetny jest.
Same przyjemności.
Proszę uprzejmie zapisać mnie w czołówce oczekujących na wydanie książkowe „Chaty…”
Z dedykacją żeby 😉
Serdeczności moc !
Beata
O, dziękuję bardzo za miłe słowa. Książkowe wydanie cosik mi się oddala, ale może w końcu powstanie. 🙂
Gratuluję talentu i zazdroszczę. Znasz dobrze angielski, pięknie piszesz, rysujesz, śpiewasz. Jesteś też wspaniałym człowiekiem. Jeżeli chodzi o szkic Janeczki to dokładnie tak wyobrażałam sobie jej twarz. Myślałam tylko że jest niska i szczupła zanim przedstawiłaś jej opis. Ciekawa jestem jakie jeszcze talenty posiadasz?
Pozdrawiam serdecznie:)
Dziękuję za miłe słowa, ale… talenty to dary, nie nasza zasługa przecież. I każdy jakieś ma. 🙂
Pozdrowienia serdeczne i dla Ciebie! 🙂
„Jak wiele osob”? LOL…no chyba , ze zaczniemy liczyc od starozytnosci…BTW – to bylaby super ksiazka z ilustracjami autorki…to sie chyba nie zdarza…wszechstronnie uzdolniona…(…o „naczyniach perkusyjnych” nie wspomne… 🙂 )Powodzenia!
Dzięki. 🙂 Fajny pomysł, ale na razie wolałabym wydać tę moją książkę ilustrowaną zdjęciami. 🙂
Pojdziemy na kompromis – troche zdjec i troche rysunkow autorki 🙂
Czemu nie? 😉
Dziewczyno, ileż Ty masz talentów!!! Teraz nie wiem, czym więcej się zachwycać – Twoim pisaniem czy rysowaniem!!!
I Ty to nazywasz „dziesięciominutowcem”??? Ja przez całe życie nie zrobiłabym takiego szkicu…
Janeczka wygląda na „twardą” góralkę, ale chyba to tylko pozory…
Dziękuję Ci bardzo za jej portret, teraz muszę wrócić do wcześniejszych opowieści – inaczej będzie się o niej czytało.
A co do dzików, to nie zdawałam sobie sprawy, że mogą wyrządzić aż takie zniszczenia!!!
Dzięki, Zosiu, za uznanie, ale jesteś zbyt łaskawa. 😉
A dziki rzeczywiście potrafią narobić bałaganu… 🙁
Ty to narysowalas??? z pamieci??? nie do wiary…genialne!!!…nie bujasz?? nie skopiowalas z jakies fotki???WOW!! normalnie mnie zatkalo!!!…wiec juz nic nie napisze…
Nie bujam, nie skopiowałam, nie mam powodu by bujać, jestem plastykiem z pierwszego zawodu, choć rzadko teraz to wykorzystuję. Ten szkic doprawdy nie jest niczym szczególnym, widać skostniałą rękę. Kiedyś bardzo lubiłam portretować i byłam w tym całkiem niezła. Jak wiele osób zresztą. 🙂